Czy sondaże wyborcze robią więcej złego niż dobrego?

Dr n. pr. Marek Woch

Filozof Prawa, Działacz Społeczny, Menedżer Publiczny, Ekspert Legislacyjny.

Wykres słupkowy przedstawiający poparcie dla partii politycznych w Polsce według sondażu Research Partner i Ariadna z lipca 2025 roku.

W kampaniach wyborczych przypominają o sobie niemal codziennie. Sondaże – te magiczne słupki poparcia, które jednych wprawiają w euforię, innych w rozpacz. Dla mediów to świetny temat, dla polityków – narzędzie strategii. Dla wyborców? No właśnie – coraz częściej to one, a nie programy, wpływają na decyzje przy urnie.

Zastanawiam się: czy nie przesadziliśmy z ich wszechobecnością? Czy naprawdę potrzebujemy nowych wykresów co 48 godzin? A może… sondaże bardziej psują demokrację, niż ją wspierają?

Zjawisko znane jako „efekt bandwagon” (czyli owczy pęd) nie jest teorią spiskową. Ludzie mają naturalną tendencję, by dołączać do tych, którzy „wygrywają”. Jeśli jakaś partia ma 30%, a inna 5% czy mniej, to część wyborców po prostu nie chce „zmarnować głosu” i wybiera silniejszego gracza. Czy to jeszcze wolny wybór, czy już zbiorowa kalkulacja?

Do tego dochodzi efekt zniechęcenia: „Skoro mój kandydat i tak nie ma szans, to po co iść głosować?”. Sondaże mogą odbierać poczucie sprawczości, a przecież właśnie o nie chodzi w demokracji.

Nie twierdzę, że trzeba je całkowicie zakazać. To byłoby przesadne – i wbrew wolności słowa. Ale może warto zastanowić się nad ciszą sondażową, np. na 96 godzin przed wyborami? Chociażby po to, byśmy w końcu mogli usiąść w spokoju i pomyśleć samodzielnie – bez medialnych podpowiedzi, bez rankingów i presji wyników.

Bo wybory to nie konkurs popularności. To decyzja o przyszłości.

Udostępnij: